
Jon Jones zawiesił karierę. Nici z walki o pas UFC!

przez Jakub Hryniewicz
Dana White po raz kolejny może nie dotrzymać słowa. Jon Jones dał jasno do zrozumienia, że nie planuje rychłego powrotu do oktagonu. Mimo szumnych zapowiedzi starcia z Tomem Aspinallem – “Bones” po prostu nie ma na to ochoty.
Jon Jones wrócił do klatki UFC po trzyletniej przerwie i zrobił to z hukiem. W zaledwie dwie minuty poddał Ciryla Gane i sięgnął po tytuł wagi ciężkiej. Od tego czasu jednak… zniknął. Planowany superfight ze Stipe Miocicem wciąż nie doszedł do skutku, a tymczasowy pas zdążył już zdobyć Tom Aspinall – uznawany dziś za realne zagrożenie dla pozycji Amerykanina.
Szef UFC, Dana White, zapewniał, że do tej walki dojdzie. Jednak w świetle najnowszych słów Jonesa, wygląda na to, że… nie bardzo.
Sprawdź kurs w Superbet

Jon Jones: Nie mówię, że kończę, ale nie ciągnie mnie do walki
Tom Aspinall coraz śmielej nazywa się jedynym prawdziwym mistrzem królewskiej dywizji, a jego zaczepki mają na celu jedno – wyciągnięcie Jonesa z ukrycia. “Bones” zdaje się jednak zupełnie niewzruszony. W rozmowie z Full Send Podcast otwarcie przyznał, że nie czuje potrzeby powrotu:
– Nie chcę mówić, że „przeszedłem na emeryturę”, bo walka to część mojej natury – tłumaczył. – Ale teraz nie mam w sobie tej iskry. Od zawsze robiłem to na najwyższym poziomie i jeśli jeszcze kiedyś wróci chęć, poświęcę się w pełni. Ale póki co – nie czuję tego.
Jones wyraźnie zasugerował, że aktualnie ważniejsze są dla niego inne rzeczy niż pasy, walki i rekordy:
– Patrzę, jak ludzie na mnie reagują. Widzę, co dla nich znaczę. To niesamowite uczucie. Teraz moim celem jest być blisko fanów i dzielić się tym, co mam w środku. Naprawdę – już wystarczająco wielu gości pobiłem i pokonałem – podsumował.
Choć te słowa nie oznaczają oficjalnej emerytury, to trudno mówić o optymizmie. Jones nadal pozostaje mistrzem, ale jego bierna postawa mocno komplikuje sytuację w dywizji ciężkiej. UFC ma teraz twardy orzech do zgryzienia – i coraz mniej argumentów wobec nacisków ze strony Aspinalla i kibiców.