Wtorek, 30 Kwietnia, 2024

Artur Szpilka w wywiadzie opowiada o spotkaniu z “Miśkiem” i wspomina czasy jak był “osiedlowym chuliganem”.

fot. Materiały prasowe
Opublikowane 22 lipca 2020, 08:19
przez Przemek Krautz
0
0
Brak komentarzy

Kilka miesięcy temu Artur Szpilka udzielił obszernego wywiadu dla portalu SportEuro.pl, w którym odniósł się do kilku bardzo ciekawych kwestii. Opowiada między innymi o tym, jak był “osiedlowym chuliganem”, o całej swojej sportowej karierze, walce z Kownackim i wielu innych rzeczach.

Przeczytajcie najciekawsze fragmenty rozmowy Artura Szpilki z dziennikarzem Hubertem Kęską z portalu SportEuro.pl.

Hubert Kęska: W sumie obaj chcieli dobrze. Różnica polegała na tym, że Kmicic służył Radziwiłłowi, który okazał się zdrajcą. Miałeś tak w pewnym sensie z życiem piłkarskiego chuligana?

Artur Szpilka: Fajnie, że pytasz, bo chciałem poruszyć tę kwestię.

Summa summarum każdy wie jak to wyszło w tej Wiśle, Paweł M. został świadkiem koronnym. Ten który mówił mi, co ja mam robić.

Ja nigdy nie byłem bandziorem. Ja nie zajmowałem się rzeczami, którymi oni się zajmowali. Ja zawsze byłem biednym chłopakiem, który lubił się pobić. I to było wszystko, co mnie cechowało. Lubiłem się bić. Tam jeździłem i się biłem, tu złapałem kilka osób z Cracovii (z którymi dzisiaj zresztą mam normalne relacje).”

Hubert Kęska: Poszedłeś z pomysłem sportowej bojówki do starszych. Także do „Miśka”?

Nie. Największą abstrakcją jest to, że ja „Miśka” w ogóle nigdy nie znałem. Ja trzymałem z chłopakami z Wieliczki, z moimi przyjaciółmi. A „Misiek” w tym czasie, kiedy jeździłem, siedział. Potem wyszedł i zaczęło mu się coś włączać. On, jego kumple znali mnie, kojarzyli, że kiedyś były wiślak, i to wszystko.

Ale była kiedyś taka sytuacja. Mój przyjaciel Paweł (pozdrawiam serdecznie!), który mieszkał w Chicago, postanowił jechać na derby. A że on też zawsze wiślak, mówię: „dobra, pojedziemy”. Napisałem do kolegów, oni że: „Ty, dobra, spoko, spoko. Tylko tam «Misiek» chciał z tobą przedtem porozmawiać”.

– Ze mną? A po co?

– A, bo byłeś tam i tam.

Chodziło o to, że wcześniej odbył się mecz Śląska Wrocław z Widzewem, a ja mam kolegów z Widzewa. To była pierwsza rzecz, o którą się do mnie przyczepili, że z nimi rozmawiam. Ale ktoś będzie mi mówił, z kim ja mam rozmawiać? Po części rozumiem – dobra, Wisła, to, tamto. Ale oni też mają swoich kolegów w całej Polsce.

Druga sytuacja, w sumie ta najważniejsza. Miałem przyjaciela z Cracovii. To znaczy w tamtym czasie uważałem, że to mój przyjaciel i broniłem swoich argumentów, dzisiaj wiem, że to wszystko nie było warte niczego. Oni chcieli, żebym go wystawił.

Hubert Kęska: Spotkałeś się z „Miśkiem”?

Dzwonili do mnie, mówię: „dobra, jakoś się zobaczymy”. Los chciał – na całe szczęście może w tym momencie dla mnie, że spotkałem się z nim przez przypadek, idąc ze swoim przyjacielem „Gwiazdorem” (pozdrawiam „Gwiezdny”). Jesteśmy w Galerii Krakowskiej, idziemy sobie jak gdyby nigdy nic. I stoją „Misiek” z „Młodym”. Z „Młodym” się przywitałem, z „Miśkiem” tak za bardzo nie wiedziałem, bo w końcu miał swoje sprawy z moim przyjacielem. Od razu zaczął tak delikatnie podnosić głos. „Abababa!” Mówię: „Ty, weź że się uspokój. Co ty się, kurwa, tu wydzierasz. Chodź na pole”. No i gadka taka jak z tobą teraz, czyli grzecznie, kulturalnie. Chociaż mówił pewnie siebie. Byłem gotowy, że jak coś powie nie tak, to ściągam go od razu. (Artur uderza pięścią w stolik)

Hubert Kęska: Mógł mieć nóż.

Mógł mieć, ale ja byłem na to gotowy. Byłem na takim bezpiecznym dla siebie dystansie. Byłem tak blisko, jak teraz z tobą, tylko stałem. Wiedziałem, że coś powie, to od razu buch. Ale nic nie powiedział. Czemu gadałem z Widzewem? „Bo to są moi przyjaciele”. Czemu byłem tam w koszulce „ludzie honoru”? „Bo dostałem tę koszulkę. I ja mam to w nosie, czy to Wisła, czy to Lechia. Po prostu siedzieliśmy, poznaliśmy się i tyle”. No to on znowu o tego „Żyda”, z którym się znałem. „A ty co, nie pamiętasz, jak się z «Masterem» kumplowałeś?” Dokładnie taka gadka. On takim moralizatorskim tonem: „Ale my teraz nie, bo my teraz jesteśmy Wisła”. Ja na to tak się uśmiechnąłem, że jak jesteś ostry chłopak, to coś mówisz. A on wtedy powiedział normalnie: „No to jak tak, to nie jesteś już w Wiśle. Wystosujemy pismo na SKWK, że jesteś personą non grata”. Mówię: „Dobra, no to nie”. I każdy poszedł w swoją stronę.

Hubert Kęska: Ja w ogóle mam wrażenie, że to twoje odcięcie się od Wisły przypomina wyjście z jakiegoś gangu. Tu z kimś się bijesz za tamte czasy, wcześniej nie dojeżdżasz na trening medialny przed walką z Wachem, bo podobno dostałeś cynk, że ktoś się na ciebie zasadza.

To nie o to chodzi, że ktoś się zasadzał.

Oczywiście w pewnym momencie Wisła czuła się mocna. Ja też czułem się mocny, bo to działa w dwie strony. Ja się nie bałem z nimi wyjść na ręce, ale wiedziałem, że to nie będzie tak wyglądało. Wiele rzeczy, które zostały opisane w niedawno wydanej książce jest na pewno prawdziwych. Nie czytałem, ale kilku moich przyjaciół, którzy byli silnie zakorzenieni w klubie, mówiło, że autor musiał być dobrze poinformowany. Każdy, kto zna prawdę, dzisiaj wie, że robili kurewstwo. Robili kurewstwo straszne. I nie mówię tylko na szkodę klubu, ale przede wszystkim samym sobie. Mógłbym o tym gadać w nieskończoność, bo mam pewien żal. Ja żyłem zasadami, a oni pieniędzmi i kurewstwem.

Hubert Kęska: Wiesz, same noże to jest kurewstwo.

Wiem, ale to dogadali się na jakichś tam zasadach z Cracovią, że Kraków na noże i…

…i oberwał kibic Korony. Te wszystkie zgody, kosy.

“Ciężki temat. Ale ktoś, kto nigdy tam nie był… To są ich jakieś tam reguły. Ja nigdy nikogo nożem nie uderzyłem, każdy wie, że biłem się na ręce. Przypięła się do mnie łatka chuligana, a ja byłem chuliganem osiedlowym. Takim, który chciał coś zmienić, chciał mieć najlepszą ekipę w Polsce, chciałem to sportowo ogarniać. Potem przyszły zawody, kiedy zobaczyłem, jak to wszystko wygląda. Dochodziły kolejne.

Wisłą nigdy nie była dla mnie przykrywką dla zarabiania kasy. Ja jeździłem na mecz po to, żeby się pobić. Aczkolwiek pamiętam i do dzisiaj pozdrawiam Frankowskiego, Żurawskiego, Cantoro. To była ekipa!

Hubert Kęska: Dalej masz kumpli z Cracovii?

Tak, szanuję ich. Dalej mam przyjaciół i z Wisły, i z Cracovii.

Dalej Artur Szpilka opowiada historię, kiedy przegonił kilka osób na “Żwirowni

Ja miałem tu na ramieniu wytatuowane „Wisła”, takim gotykiem. No i tak sobie leżę. Obok jest czterech innych chłopaków, później się okazało, że z Cracovii. Siedzą, tak na mnie patrzą. Nagle słyszę coś tam w tle. No to oczywiście od razu wstałem. Jednego w zęby, drugiego w zęby. Ten najbardziej zadziora podniósł się i jeszcze zaczął się ze mną bić. Trzech chłopaków tylko patrzyło, widać, że byli w szoku. Zaczęliśmy się bić. Ja mówię: Wisła to, tamto. Pogoniłem ich, uciekli. Pamiętam jak zadowolony z siebie przyjechałem wtedy do domu. Telefony, powrót. Troszkę miałem rękę rozwaloną. Mama: „Co się stało?” Ja: „Nic, nic”. Wiadomo.

No i mijają te dwa miesiące. Przygotowuję się do szkoły, ubieram sobie garniturek. Pierwszy dzień, rozpoczęcie roku.

Wchodzę do klasy. Siadam. Patrzę, dwie ławki dalej jeden z tych chłopaków, co dostał ode mnie na „Żwirowni”. Tak jeszcze patrzę po tej szkole. Kurde, tu czapka „Anty Wisła”, tam następna, tam coś. Mówię: „O kurde… Gdzie ja jestem?”. Bo ja zawsze podążałem swoimi ścieżkami, ja się nie ukrywałem.

Hubert Kęska: Nie zbadałeś terenu.

“Tak, niczego nie sprawdzałem. Po prostu miałem załatwione zaocznie, na zasadzie – iść i tylko, żeby chodzić.

Patrzę na przerwie, a ten chłop, który dostał zaczyna się zdzwaniać z chłopakami. Robi się, no, niewesoło. Ale mówię sobie: „Sytuacja adekwatna do «Żwirowni», więc pewnie walnę jednego, wszyscy uciekną”. No ale stało się zupełnie inaczej. Wychodzę. Było ich chyba z piętnastu, ja sam. No i pierwsze co: „Ty kurwo, wiślacka!” Ja nie zastanawiając się od razu pierwszego chłopaka w zęby. Pierwszy dostał, no i… dalej już nic nie pamiętam. Pamiętam tylko jak leżałem, miałem poprzedzierane pięści, noże powbijane w nogi. Garnitur na kolanach pozdzierany, bo tak mnie kopali, z tak siłą. Tak, wtedy mnie dopadli, wtedy dostałem największy wpiernicz od Cracovii.

Przychodzę do domu, pamiętam to jak dziś. Mama tak na mnie patrzy, płacze, a ja mówię tylko: „Pierdolę tą szkołę”. I to był mój ostatni dzień szkoły, już później nie poszedłem. (śmiech)

No i potem wiadomo, że to tak nie zostało, jeździliśmy tam po nich. Ale to wiesz, ciężko tak do szkoły wejść i złapać. Ogólnie więc wszystko się rozmyło, ja się zaleczyłem i podpisałem kontrakt zawodowy.”

Cały wywiad dostępny jest tutaj.

Źródło: SportEuro.pl

Podoba Ci się ten artykuł?

Zostaw ocenę
0
0
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments